Tottori, o którym nie słyszeliście

By To Nie Manga - 07 września

Wyruszyliśmy do Tottori trochę na ślepo. Jak to my. Ktoś może czerpie podniecenie z przygotowań, ja nie z tych.

Tottori nocą

Zacznijmy jednak od początku. W ramach oszczędności jak zwykle autobus. Z Ocat, do którego wejście z podziemia jest salą ćwiczeń dla tancerzy. Przy wielkim lustrze ćwiczą układy liczne nastolatki.

OCAT - gdzie nastolatki tańczą

Jazda około trzech godzin, chociaż dla nas wydłużyła się o pół godziny. Autobusy w Japonii często się niestety spóźniają. Pewnie słyszeliście opowieści o przeprosinach za sekundy opóźnienia rzeczywistość jest różowa, ale nie idealna. Pociągi również się spóźniają, ale rzadko.

Wracajmy jednak do podróży. Po pierwsze udaliśmy się do punktu turystycznego i zebraliśmy ulotki, na kawie zaś ogarnęliśmy główny plan na pierwszy dzień.
Zostawiliśmy bagaże w naszym hotelu i wskoczyliśmy do Craft Muzeum. Jest to bardzo mały budynek, wyglądający bardziej na dom niż warsztat. Spodobały mi się jednak ich krawaty.

Muzeum Rzemiosła w Tottori

Świątynia tuż obok

Potem wyruszyliśmy do ogrodu, który Google opisywał jako bardziej oblegany niż zwykle. Kannon-in był jednak całkowicie opustoszały. Musiałam wręcz poczekać na obsługę, by zapłacić za wejście. Pani początkowo była przerażona moją obecnością, zareagowała widoczną ulgą, gdy odezwałam się po japońsku. Usiadłam więc sobie na dywanie na otwartym tarasie, dostępnym tylko dla mnie. Słuchałam ptaków, obserwowałam tańczące motyle i żółwia, który po kąpieli słonecznej postanowił popływać. I przyznam wam, że dlatego lubię mniej oczywiste lokacje. Zwykle w nich można się zrelaksować bez tłumów.

Przerwa na matcha


Ogród Kanon-in

Stamtąd udaliśmy się do parku, w którym po raz pierwszy zobaczyłam skaczącego karpia. Tuż obok znajdowało się muzeum historii, które ja sama odpuściłam. Następnie poszliśmy do okuin, które zaprasza w góry, na dole zaś ma smutnego, widocznie znudzonego konia.



Kolejny na mapie był Biały Dom. Przypominający trochę opuszczone i zniszczone domy arystokracji w Łodzi. Wytarte dywany, pożółkłe tapety i odłażąca farba. Swoje braki i zniszczenie nadrabia jednak poczuciem przestrzeni, pięknym ogrodem i widokiem na ruiny. Same ruiny parku odpuściliśmy. Wybraliśmy się zjeść ramen, które nie zawiodło. Po czym zameldowaliśmy się w hotelu i ucięliśmy drzemkę. Wstałam tego dnia o 4 rano, więc leciałam już trochę na oparach.

Biały dom w środku

Lego Miniaturka Białego Domu

Widok na ruiny z Białego Domu



Biały Dom w pełnej krasie



Na koniec dnia wpadliśmy na wspaniały pomysł, by wybrać się na wydmy. W końcu na ulotkach zachęcali do nocnych spacerów. Wspięcie się na wydmy jest lekko męczące, na szczęście z przeciętną kondycją każdy da radę. Z daleka część ludzi wygląda, jakby wspinała się po pionowej ścianie. Jest to jednak tylko złudzenie. Ja boję się spadania i wysokości, nie miałam jednak większych obaw, wracając. Szczerze wam powiem, że te widoki nie rozgrzały mojego serca.

 

Oto wydmy

Tottori najsłynniejsza atrakcja

Trochę się można wspiąć

Wieczorem zaś wszelkie atrakcje, jak paralotnia i wielbłądy są niedostępne, i wszystko wygląda jak zwykła plaża. W pobliżu znajduje się też całkiem ładny staw i można wybrać się na zbiory gruszek. Jednak trzeba zapisać się dużo wcześniej, gdyż są bardzo popularne.Wracając jednak do wydm, obejrzeliśmy, co mieliśmy. Myśleliśmy, by poczekać, aż się ściemni, kiedy odkryliśmy, że ostatni autobus odchodzi po 7.29. Można co prawda wrócić na piechotę 6,6 km albo zadzwonić na Tottori taxi, która kosztuje tylko 2000 jenów. Myślę jednak, że to słabe, że reklamuje się te nocne spacery, a nie daje szansy skorzystać z nich osobom, które poruszają się komunikacją miejską.

Wypływamy

Miejscowy drink

Drugi dzień był trochę kolekcją pomyłek. Kiedy dojechaliśmy do portu Uradome okazało się, że na kurs, z którego chciałam skorzystać, trzeba było czekać półtorej godziny. Zależało mi jednak by popłynąć na mniejszej łódce, bliżej skał. Początkowo w planie miałam kajak, niestety cena była dość wysoka i do tego nie można było zapisać się w pojedynkę, więc odpuściłam.

Jaskinie w okolicy Uradome

Przykładowa łódka


Wycieczka łódką była jednak świetna. Przepływaliśmy blisko jaskiń. Nawet wpłynęliśmy do dwóch. A na koniec mogliśmy spojrzeć na dno przez specjalne urządzenie. Mieliśmy też szczęście do pogody, wiatr był lekki a temperatura przyjemna. Mimo to trochę nas ochlapała woda. Przewodnik bardzo ciekawie opowiadał o kształtach skał, przyrodzie, ale tylko po japońsku. Ta atrakcja nie posiadała żadnych ulotek po angielsku.

Wpływamy do jaskini

Potem postanowiliśmy wybrać się na plażę. Autobusy w Tottori, są trochę nieprzewidywalne. Ostatecznie udało nam się złapać jeden i znaleźliśmy całkowicie opuszczoną świątynię na pagórku, otoczoną lasem. Czasem wydaje mi się, że być może w takich miejscach ukrywają się bogowie, którzy chronią naturę. Wydaje się, że bez nich nowoczesna Japonia zalałaby wszystko betonem.

Tajemnicza jaskinia

Na piechotę udaliśmy się na plażę Uradome. To chyba pierwszy raz widziałam tak czystą i przejrzystą wodę w tym kraju. Zanurzyłam stopy w jeszcze zimnej wodzie i wyruszyliśmy ku stacji. Nie mieliśmy szczęścia tego dnia, bo nastąpił pożar i mieliśmy wielkie opóźnienie.


Ten drugi dzień nam uświadomił, że Tottori nie jest zbyt przyjazne pieszym turystom. Autobusy jeżdżą rzadko, bilety trzeba wszędzie kupować za gotówkę. W Japonii, gdzie wszędzie można płacić zbliżeniowo, odliczanie monet plus konieczność ich posiadania to prawdziwy ból dupy.

Króliki z charakterem


Czas poskakać

Którą rzeźbę wybrać?

Trzeciego dnia był czas na świątynię królika powiązaną z legendą o miłości i dobroci. Świątynia jest raczej standardowa, ale ścieżka do niej prowadząca jest ozdobiona rzeźbami królików. W sklepie z pamiątkami kupiłam ciastko, które wyglądało ciekawie, a okazało się czekoladowym na patyku, i popiłam je sokiem z gruszek. W pobliżu jest piękna plaża, pełna ogromnych muszli. W maju jednak prawie całkowicie opuszczona. Z niej możemy zerknąć na trzy skały, na które uciekał królik.

Stamtąd na spontanie postanowiliśmy udać się do chińskiego ogrodu, Sam ogród był dość plastikową atrakcją, cieszę się jednak, że do niego pojechaliśmy. Bo dzięki temu usiedliśmy na cudownie otoczonej troską stacji, gdzie wyłożone były dla czekających poduszki, a w oknie wystawione piękne, świeżo zebrane kwiaty.             

Stamtąd złapaliśmy pociąg i wylądowaliśmy w mieście, które otacza wielkie jezioro Yogo. Okazuje się, że można je objechać wynajętym rowerem lub nawet przejść na piechotę. My nie mieliśmy tyle czasu, więc skoczyliśmy jedynie do wspomnianego chińskiego ogrodu, który nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Bez wątpienia wielu ludzi dobrze się tam bawiło, przebierając się w stroje wzorowane na chińskich i pozując do zdjęć.

 

Kafejka gdzie można pomoczyć stopy


Stacja, z nadzwyczajną atmosferą

Jeśli przejdziecie kawałek dalej, znajdziecie malutką stację, na której za darmo możecie pomoczyć stopy. My wytrzymaliśmy ledwo parę minut, daleko nam do japońskich wyjadaczy. Tuż obok był punkt, na którym ludzie pobierali wodę z tego gorącego źródła. Przed powrotem skoczyliśmy do ciastkarni, gdzie zjedliśmy ciasto z widokiem na jezioro. Niektórzy korzystali ze stolików z gorącym źródłem.



Potem czekał już nas tylko powrót do domu autobusem. Tottori zaskoczyło tym, jak bardzo zatrzymało się w czasie. Z powolną, niezbyt wygodną komunikacją miejską, nie dla bezsamochodowych turystów. Zarazem ta wada okazała się jego zaletą. Mało ludzi, piękna nienaruszona natura, cisza i spokój. Więc jeśli ktoś szuka odpoczynku od zgiełku, to coś dla niego. Bez wątpienia dla osób w samochodach to zupełnie inna historia, a ilość atrakcji wzrasta. Ja wróciłam z tego urlopu spokojna i odprężona, mimo lekkich zawodów i spędzenia godzin na czekaniu na pociągi czy autobusy.

  • Share:

You Might Also Like

0 comments