Naoshima- wyspa sztuki i marzeń

By To Nie Manga - 04 sierpnia

Dynia Kusamy w Porcie Naoshima

Wycieczka marzeń

Wiele lat temu, gdy na studiach wybrałam się do Warszawy w sprawie pracy, postanowiłam w czasie wolnym wyskoczyć do muzeum. Tak zetknęłam się po raz pierwszy z twórczością Yayoi Kusamy. Było to przeżycie niezwykłe. Czułam się, jakbym wkroczyła do świata fantazji, bez magicznych sztuczek odnalazłam inne miejsce w rzeczywistości. To pierwsze wrażenie trudno przebić, dlatego postanowiłam do niego powrócić.

Kusama najbardziej przebiła się do świadomości popkulturowej ze swoją kropkowaną dynią. To właśnie z niej słynie Naoshima – malutka wyspa na japońskim Morzu Wewnętrznym. Kusiła mnie ta wyspa od dawna. Aż w końcu w te wakacje się na nią wybrałam.


Dynia Kusamy na żółto

Czas na zwiedzanie Naoshimy

Wbrew przyzwyczajeniom spróbowałam nawet trochę się do tego wyjazdu przygotować. Wyszło jak zawsze, dużo fakapów, które jednak nie zrujnowały wyjazdu.

Spędziłam w Japonii prawie dekadę, ale nigdy jeszcze nie przejechałam się shinkansenem. Ponieważ poranne autobusy były wykupione, pomyślałam „a co tam, zaznamy trochę luksusu”. Taką przynajmniej miałam nadzieję… Mimo że jechaliśmy pociągiem o 7:11, był już całkiem załadowany. Wykupiliśmy bilety bez miejscówki i musieliśmy stać ściśnięci w wejściu do wagonu, co nie byłoby takie złe, bo podróż zajmuje niecałą godzinę. Jednak klima waliła mi po głowie tak, że aż rozbolały mnie od tego uszy. Osobom z delikatnymi zatokami polecam przygotować się na tę mroźną dmuchawę.

W polskiej prasie wielokrotnie czytałam o tym, że w Japonii pociągi nigdy się nie spóźniają. Nasz był opóźniony o cztery minuty. Warto wiedzieć, że drobne opóźnienia zdarzają się w trakcie wakacji. Może myślicie, że to nic wielkiego, ale ledwo zdążyliśmy na prom z portu Uno o 9:22, a następny był dopiero o 11. Dlatego warto wybrać się na Naoshimę wcześnie rano. Tym bardziej, że gdy dotarliśmy na miejsce, nie były też już dostępne rowery z silnikami. Być może jesienią lub zimą wybrałabym zwykły rower, jednak w letnim ukropie nie byłam gotowa na stawienie czoła tutejszym górkom.

Autobusy też w kropki


Tori w Tsutsuji-so


Pierwszy dzień jeden,dwa, trzy - start

Wyspa oferuje liczne autobusy, które kursują dość często. Do tego są w miarę tanie, 100 jenów za przejazd. Zostawiliśmy więc bagaże w płatnej szafce i wybraliśmy się do Tsutsuji-so. Co ciekawe planowaliśmy się zatrzymać w tym miejscu i ich stylizowanych na mongolskie chatach, jednak odpuściliśmy ten pomysł, gdy dowiedzieliśmy się, że nie ma w nich klimatyzacji. Upał w Japonii to nie przelewki, obawiam się, że w takiej chacie mogłoby być nieznośnie gorąco.


Żółte kropki dla odmiany



Z przystanku z Tsutsuji kursuje darmowy busik Benesse, który zatrzymuje się kolejno w galerii Hiroshi Sugimoto, muzeum Benesse House, muzeum Lee Ufana i Valley Gallery, a na koniec w muzeum Chichu Art. Nie byłam pewna, o której godzinie dojedziemy na miejsce, więc bałam się rezerwować bilety, które niestety w Chichu i galerii Hiroshi Sugimoto są obowiązkowe. Można co prawda zrezygnować godzinę przed, ja jednak unikam stresu na wakacjach.

Raj dla Narcyzów?

Pieszo ku sztuce

Dlatego pierwszego dnia byliśmy tylko tam, gdzie można normalnie kupić bilet. Najpierw w Valley Gallery, z ciekawymi srebrnymi piłkami Kusamy, które niczym żywe poruszały się po stawie. Ta instalacja „Ogród Narcyza” sprawia, że nasze odbicie staje się częścią ogrodu. 

Stamtąd na piechotę doszliśmy do muzeum Lee Ufana – budynku o surowej formie, mocnej i prostej w wymowie. Podobały mi się obrazy Ufana. Każdy kto kiedyś próbował namalować coś w gradiencie, doceni te dzieła – tak wydawałoby się proste, lecz prawie niemożliwe do osiągnięcia bez malarskiego kunsztu. Ujęła mnie też ogromna skała, na której cieniu wyświetlano projekcję morza. Nie spotkałam się z czymś takim wcześniej i było to dla mnie odkrywcze. Co ciekawe przed muzeum można obejrzeć trzy instalacje za darmo.

Benesse House

Kolejnym przystankiem było muzeum Benesse House. Jest tam dużo ciekawych prac, a część obrazów została stworzona z wykorzystaniem śmieci. Do mnie przemówiły najbardziej:

„The World Flag Ant Farm” (Yukinori Yanagi)



„The World Flag Ant Farm” (Yukinori Yanagi)  artysta stworzył flagi różnych państw z kolorowego piasku, a następnie wpuszczono tam mrówki. Ścieżki, jakie stworzyły, miały symbolizować umowność granic.

„The Secret Of The Sky” (Kan Yasuda)



„The Secret Of The Sky” (Kan Yasuda) – dwa ogromne, obłe kamienie na zewnątrz muzeum zachęcały do położenia się na nich i oglądania nieba. Lubię sztukę, która zaprasza widza do jej użytkowania i zatrzymania się.

„Inland Sea Driftwood Circle” (Richard Long)



„Inland Sea Driftwood Circle” (Richard Long) – koło utworzone z zebranych z wycieczek kawałków drewna. Często, gdy tworzę ulotki albo karty pracy dla swoich uczniów, zmagam się z tym, by graficznie dobrze to wyglądało. Dlatego podziwiam pracę osób, które osiągają prostotę i marzę, że kiedyś zbliżę się do poziomu Longa.

„100 Live And Die” (Bruce Nauman)



„100 Live And Die” (Bruce Nauman) – przez pokazywanie sprzecznych komunikatów dawanych nam przez konsumpcyjny świat, twórca zwraca uwagę na bezsensowność tego przekazu. Tańcz i żyj, tańcz i umrzyj. Te słowa nie mają znaczenia, warto o tym pamiętać.

Prace Hiroshi Sugimoto wspaniale komponują się z architekturą i....



..... przyrodą



„Cultural Melting Bath” (Cai-Guo-Qiang)


Po wyjściu z muzeum udaliśmy się zobaczyć prace na zewnątrz muzeum. Okazało się jednak, że ominęliśmy „Cultural Melting Bath” (Cai-Guo-Qiang), tam wyskoczyliśmy drugiego dnia. Zewnętrzną wannę można tylko oglądać. Jedynie goście hotelu Benesse mogą z niej korzystać po wcześniejszej rezerwacji. Rzeźby i widok na morze muszą czynić taką kąpiel wyjątkową.
Schodząc po schodkach z muzeum Benesse House, dotarliśmy na małą polankę. Można na niej obejrzeć za darmo sporo prac.

„Three Squares Vertical Diagonal” (George Rickey)

Ciekawe są „Three Squares Vertical Diagonal” (George Rickey). Arysta ten tworzy kinetyczną sztukę, kwadraty lekko się poruszają i zmieniają na co dzień..

„Drink A Cup Of Tea” (Kazuo Katase)

Podobała mi się również czarka herbaty – „Drink A Cup Of Tea” (Kazuo Katase), być może niektórych zachęciła do zatrzymania się. 

Kolejna rzeźbo-instalacja


Dla fanów/fanek świecidełek


W pawilonie można było oglądać sztukę Waltera de Marii – „Seen/Unseen Know/ Unknown”.
Następnie udaliśmy się w kierunku Tsutsuji-so i zajrzeliśmy do sklepu tuż przed galerią Hiroshi Sugimoto. Znajduje się tam korytarz obklejony malutkimi lusterkami, które odbijają się w oknach. 

Rzeźby z daleka ...


i z ...


bliska


Idąc w kierunku kropkowanej dyni Kusamy, minęliśmy czarujące rzeźby Niki de Saint Phalle, pełniące jednocześnie rolę donic i rzeźbę Karela Appela.

Wróciliśmy do portu, by zjeść obiad w Naoshima Yokocho. Posiłek był, jak na turystyczną miejscowość, bardzo tani i smaczny, a restauracja ładnie urządzona. Wybierając restaurację uważajcie, bo google często poleca miejsca, które splajtowały i są na stałe zamknięte.


Łażnia w środku


Naoshima Bath na zewnątrz

Stamtąd udaliśmy się do Naoshima Bath "I♥︎湯". Ta publiczna łaźnia ma naprawdę intrygujący charakter dzięki dekoracjom Shinro Ohtake. Do wieczora można ją zwiedzać za opłatą,  nocą zaś nie wolno robić zdjęć, ale można się zwyczajnie wykąpać. Niestety nasze miejsce pobytu było dość daleko, więc tylko pozwiedzałam i zakupiłam uroczy magnes, rezygnując z wymoczenia się z lokalsami.


Mikazukishoten



Następnie poszliśmy do mini kawiarni Mikazukishoten, gdzie wypiłam po raz pierwszy espresso z tonikiem, które stało się moim nowym ulubionym napojem. Miejsce to jest dość drogie i hipsterskie, można w nim kupić naklejki, ubrania, gadżety.
Kolejnym obiektem była Miyanoura Gallery 6 z oknami ozdobionymi zużytymi zapalniczkami.

Zużyte zapalniczki posłużyły jako dekoracja


Cofnęliśmy się do portu, tam oczywiście króluje „Czerwona Dynia” Yayoi Kusamy, do której można wejść do środka. Tuż przed nią znajdują się metalowe siedziska, które – o dziwo – nie były gorące nawet w 38-stopniowym upale. 


Siedziska do obserwacji


Dynia w środku


z oknem na niebo



Bunraku


Naoshima Pavilion

To jednak nie wszystko, bo do oglądania zachęca też Bunraku (Jose de Guimaraes) .

Naoshima Pavilion (Sou Fujimoto Architects) zaś daleka przypomina on koronkowy szkielet, a z bliska okazuje się, że jest zbudowany z metalowych prętów, a jego podłoga jest pomalowana w kratkę. Byliśmy już dość zmęczeni, więc postanowiliśmy zostawić bagaże w hotelu Menjuku Ura i wziąć prysznic.


SANAA


Stamtąd na piechotę poszliśmy do Naoshima Port Terminal. Ma on kształt chmury i został zaprojektowany przez pracownię SANAA. Architekci Kazuyo Sejima i Ryue Nishizawa w środku tej wyjątkowej konstrukcji umieścili poczekalnię, parking dla rowerów i toalety.

Jedna z większych prac Ishikawy Kazuharu


Kiedy krążyliśmy tak trochę bez celu, natrafiłam na pracę Ishikawa Kazuharu, a jej bezpretensjonalność i konkret mnie oczarowały. Znaleźliśmy też Honmura Lounge&Archive, w którym zaopatrzyłam się w ulotki i odkryłam, że ta organizacja restauruje porzucone stare budynki i przekształca je w dzieła sztuki. Minęliśmy też intrygujące architektonicznie Naoshima Town Office i surowy Naoshima Hall.

Zjedliśmy kolacje w Raumen Tsumu, które znajdowało się tuż pod naszym mieszkaniem i poszliśmy w noc, by pooglądać gwiazdy na pomoście. W Japonii w miastach jest tak jasno, że nie widać zbyt wielu gwiazd. Prawie zapomniałam, jak ich wiele na niebie.

Dzień drugi czas start


Proste japońskie śniadanie

Drugi dzień rozpoczęliśmy japońskim śniadaniem za 700 jenów w Ramen Tsumu i mieliśmy dojechać autobusem do portu, ale właścicielka podrzuciła nas autem do punktu wynajmu rowerów. Tam kupiliśmy w konbini śniadanie na kolejny dzień i udaliśmy się do odwiedzonego dzień wcześniej Honmura Lounge&Archive. Kupiliśmy za 1050 jenów Art House Project Multi-Site Ticket. Bilet ten był tak naprawdę ulotką z małą mapką i opisem wszystkim miejsc.

Minamidera

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Minamidera – czarnego budynku stojącego w miejscu dawnej świątyni, który ma być hołdem jej oddanym. Liczba odwiedzających jest limitowana. Było to fajne przeżycie, ale stresujące, bo kolejny raz popełniłam faux pas. W środku panuje kompletna ciemność i przewodnik/przewodniczka ostrzega, kiedy skręcić i w jakim iść kierunku. Należy wyłączyć wszelkie źródła światła. Po wejściu do pomieszczenia siada się na ławce. Tuż przed nami widać biały ekran, który wydawałoby się, że faluje i można rozpoznać drobne lampy. Jednak wszystko widać bardzo niewyraźnie, nie wiedziałam, jak duże jest pomieszczenie i czy coś znajduje się przede mną. Z czasem oczy się przyzwyczajają i można chodzić po pokoju, tutaj ja dałam ciała, bo zapomniałam schować swój tani smartwatch i on się zaświecił, co bardzo zirytowało dwie panie. Jeśli więc kiedykolwiek zajrzycie do tego miejsca, pamiętajcie o wszystkich gadżetach, które mogą emitować światło. Ja uwielbiam ciemność, więc jak najbardziej polecam to doświadczenie. Delikatna instalacja Jamesa Turrella całkiem mnie zaintrygowała.

Stamtąd wyskoczyliśmy do supermarketu, gdzie grupa staruszek ustawiła się w kolejce. Widać, że było to dla nich ważne wydarzenie, gdy w parach i trójkach stały i plotkowały o dzieciach i produktach przy półkach.

Tadao Ando święci minimalizm


Wejście do muzeum Ando



Powróciłam do świata sztuki, odwiedzając muzeum ANDO, poświęcone sztuce Tadao Ando, który zaprojektował dużą część muzeów na Naoshimie. Jego budynki to głównie szary beton, drewno i okna o niestandardowych kształtach, umieszczone w nietypowych miejscach. Mnie kojarzyło się to z domami bogaczy, których stać na wbudowane liczne półki i szafy, które pozwalają zachować minimalizm. Ogromną zaletą tych budynków jest to, jak wędruje i zmienia się w nich światło, często tworząc zaskakujące efekty.

Widzicie liczby ?

Następna była Kadoya, dom z malutkim stawem, rozświetlanym przez 125 ledowych lampek, które z bliska okazują się liczbami.

Świątynia Go o'o Shrine


Wejście do jaskini

Szklane schody do....

Stamtąd czekała nas malutka wspinaczka do Go'o Shrine. Do świątyni, a stamtąd do podziemnej groty, wchodzi się po nowoczesnych schodach. Czy aby nie prowadzą nas one do innego świata? Hiroshi Sugimoto dodał nowoczesną nutę do japońskiej sakralnej architektury.

Naoshima Plan

Następnie obejrzeliśmy drewniane rzeźby kwiatów w Gokaisho. Małą przerwę zrobiliśmy w Naoshima Plan, gdzie za darmo można zmoczyć nogi, chętni mogą kupić ręcznik za 200 jenów

Dom Dentysty

.

z repliką Statuy Wolności w środku




Obejrzeliśmy dom Haisha, który był siedzibą dentysty, jak sugeruje nazwa japońska, teraz jest zaś miejscem, gdzie chowa się rzeźba statuy wolności. Sam dom jest zaś rzeźbą udekorowaną różnymi elementami.

Shimacoya



Ostatni na liście był dom Ishibashi, najbardziej osadzony w tradycji.
Zjedliśmy zupę pho, a na deser pudding (obie potrawy bardzo smaczne) w Shimacoya, która jest też tanim miejscem na nocleg. Można wynająć tam namiot i śpiwór i przespać się w starym budynku za 3000 jenów, a za drobną opłatą skorzystać z prysznica. W ogrodzie jest pełno figowców, można również wynająć w nim rowery. Ciekawe miejsce, szczególnie dla tych, którzy nie dysponują dużym budżetem. 

Po posiłku wyruszyliśmy na poszukiwanie wszystkich prac Kazuharu Ishikawy.

Sznurek jako środek artystyczny


Rysunek kota


W sklepie z pamiątkami w porcie kupiłam obowiązkowo słodkości – omiyage – dla współpracowników. Oddaliśmy rowery i kolejny raz pojechaliśmy do Tsutsuji-so. Warto wiedzieć, że wystawy i muzea pomiędzy Chichu a Tsutsuji-so nie mają parkingu, więc zalecane jest poruszanie się pomiędzy nimi pieszo lub darmowym autobusem, który jeździ średnio co 15–30 minut. Jadąc do ostatniego muzeum, możecie naliczyć całkiem sporo kotów, ja uzbierałam dziesięć.

Wejście do Chichu



Na 17 mieliśmy zarezerwowaną wizytę w Chichu Art. To najbardziej podziwiane muzeum na Naoshimie, zbudowane pod ziemią, by uszanować środowisko, z drogim biletem za 2100 jenów i dla mnie najbardziej rozczarowujące. Dlaczego? Przyjeżdżasz na miejsce, pokazujesz bilet i nic się nie dzieje. Okazuje się, że do muzeum należy dojść przez ogród po lewej. Ja trochę nie odnajduję się w przestrzeni, a znaki były dla mnie nieczytelne. Dotarłam jednak do budynku muzeum przez przepiękny ogród, a tam – totalnie już zagubiona – tułałam się niczym w labiryncie. Gdy w końcu trafiłam na wystawy, okazało się, że to jedno z tych snobistycznych miejsc, gdzie zakazy się piętrzą i mnie stresują. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam problemu z zakazem fotografowania czy dotykania. Jednak jeśli trzeba uważać na niewydawanie dźwięków, nieprzekraczanie nieistniejących linii, to już jest dla mnie zbyt uciążliwe, odbiera wolność z obcowania ze sztuką.

House

Autorem pierwszej wystawy, jaką zobaczyliśmy, był Walter de Maria. Jego dzieła to coś innego, mają w sobie doniosłość i powagę. Nie zakochałam się, ale cenię.
Następny był ponownie James Turrell. Po schodach wchodzi się do pokoju, w którym emitowane jest ultrafioletowe światło. Pozwolono nam się tam poruszać, a potem strofowano, że nie można przekroczyć jednego miejsca. Dodatkowo od światła rozbolały mnie oczy, więc szybko się ewakuowałam. Praca ze światłem jako przekaźnikiem sztuki niesie ogromny potencjał, jednak kij w pupie, który temu doświadczeniu towarzyszył, trochę zahamował mój entuzjazm, by całkiem dać się ponieść.
Na koniec zaś zostawiłam sobie Claude’a Moneta i jego obrazy z serii „Lilie Wodne”. Jeden z nich naprawdę imponował rozmiarem. Szkoda tylko, że jest on tak duży, że przedziela go na pół szkło. Chociaż jest to zrozumiała ostrożność.

House


Po obejrzeniu wszystkich obiektów potułałam się po całym muzeum w poszukiwaniu wyjścia.

Powrót promem

Trzeci dzień start

Kolejnego dnia udaliśmy się do Okayamy i zwiedziliśmy jej zamek i piękny Ogród Korakuen. Zaskoczyły nas ogromne trawniki udekorowanymi lampami, które iluminowały się na różne kolory. Upał tak dał się nam we znaki, że na autobus oczekiwaliśmy już w centrum handlowym.

Zamek w Okayama


Ogród Korakuen


Zaskakujący staw



Naoshima dla mnie – fanki sztuki nowoczesnej, której daleko do jakiejkolwiek ekspertki – okazała się świetnym doświadczeniem. Duża część eksponatów zachwyciła mnie estetyką i pomysłowością. Do tego natura w tym miejscu jest obecna na każdym kroku – piękne zielone drzewa; ostrygi i kraby zamieszkujące kanały w mieście; piękne plaże; skrzeczące ptaki. Ku mojemu zaskoczeniu wszędzie zwracano się do mnie po angielsku, co trochę mnie irytowało, bo w czasie wolnym chcę ćwiczyć japoński. Jeśli zachęciłam was do wyprawy, polecam spróbować zarezerwować rower tutaj, a jak się nie uda, to przybyć na miejsce najpóźniej przed 9 i poszukać w innych miejscach, których listę znajdziecie w miejscowej japońskiej ulotce (uwaga, nie ma ich w wersji angielskiej).

Ostrygi w mijanych kanałach


Na Naoshimie jest dużo zagranicznych turystów, którzy wbijają się chamsko w kolejki, nie respektując japońskiego zwyczaju, by grzecznie swoje odstać. Może to wynikać z niewiedzy, sama bowiem tego na początku nie rozumiałam. Wiele posesji ma otwarte bramy i mogą sprawiać wrażenie obiektów do zwiedzania. Miasto prosi o niefotografowanie ich i niewchodzenie na ich teren. Warto mieć to na uwadze, decydując się na odwiedzenie tego miejsca. Jeśli chcecie tylko sfotografować dynię i co sławniejsze obiekty, wystarczy wam jeden dzień. Jeśli jak ja pragniecie zobaczyć większość, dwa dni będą idealne.

Poza fanatykami sztuki nowoczesnej niewiele osób zna Naoshimę. Trochę to cieszy, bo dało mi szansę na spokojne zwiedzanie, a trochę smuci, bo to miejsce zasługuje na większą renomę. Wydaje się, że wiele restauracji być może zbankrutowało w czasie epidemii, ale mam nadzieję, że od teraz wyspa będzie jedynie rozkwitać. Marzę o powrocie w te okolice, by zobaczyć Teshimę i odpocząć od zgiełku miasta.

Sztuka na każdym kroku


  • Share:

You Might Also Like

0 comments